Rzeźba Ludowa

Mieczysław Gaja


Marzy mi się galeria. Tutaj, w moim domu - zdradza Mieczysław Gaja, wprowadzając w świat, pełen pachnących lipowym drewnem rzeźb. Chciałby je zatrzymać, ale dopóki idą w świat, wie, że ta praca - szukanie dłutem kształtu postaci w kawałku litego drewna - ma sens.


Powiat łukowski to od wielu już lat prawdziwe zagłębie rzeźbiarskie. Twórców można znaleźć nawet w niewielkich wioskach. M. Gaja przyznaje, że rzeźbiarstwo to taki rodzinny fach: on sam przejął go po teściu Wiesławie Suskim. „Przyglądasz się? Będziesz rzeźbiarzem!” - zawyrokował przed laty nieżyjący już artysta z Woli Gułowskiej, widząc zainteresowanie narzeczonego córki. Dał kawałek drewna na próbę, dłuto do ręki i kazał brać się do pracy. Pierwsze rzeźby powstawały wieczorami w kuchni małego mieszkania w bloku, 37 lat temu. - Kiedyś zajrzał do mnie dyrektor łukowskiego muzeum Longin Kowalczyk. Rzucił okiem na te figurki i mówi: „Zabieram je”. Wyzwoliło to we mnie chęci, żeby rzeźbą zająć się na serio - mówi M. Gaja o początkach fascynacji. Już w 1976 r. został laureatem w konkursie „Twórczość ludowa - kroniką polskiej wsi”, zdobywając drugą nagrodę. W kolejnych latach przyszły następne sukcesy i wyróżnienia oraz propozycje wystaw, a wraz z nimi uznanie osiągnięć twórczych. W jednej z recenzji określono je jako błyskotliwa kariera - artysta mówi: raczej pasja życia i zwyczajne zamiłowanie. W 1982 r. wstąpił do Stowarzyszenia Twórców Ludowych, a od 2009 r. prezesuje łukowskiemu oddziałowi Stowarzyszenia.

Klej w rękach i wyobraźnia

- Spodobało mi się to dłubanie w drewnie. I wciągnęło bez reszty - mówi po latach z zastrzeżeniem, że rzeźbiarstwa nie traktował nigdy jako sposobu na życie. Była to raczej odskocznia od codziennych obowiązków, a pracował jako mechanik samochodowy. Swojemu hobby poświęcał się wieczorami, nierzadko nocami. - Trzeba przede wszystkim mieć ten przysłowiowy klej w rękach i wyobraźnię, żeby obraz tego, co ma wyjść spod dłuta, mieć gotowy w głowie - M. Gaja mówi o zadatkach na dobrego rzeźbiarza. - O czasie nie rozmawiamy! - dorzuca. Bo tej pracy po prostu nie da się przeliczyć na godziny. A obróbka drewna jest poza tym ciężką fizyczną robotą, w której nieraz poleje się krew, gdy dłuto zahaczy o rękę. - Nie potrafię powiedzieć, ile rzeźb wyszło spod moich rąk. Nigdy ich nie liczyłem, nie katalogowałem. Sporo ich wyjechało z Polski do muzeów zagranicą. Jeden z kolekcjonerów, Niemiec, twierdzi, że ma w swoich zbiorach kilkadziesiąt moich prac - mówi M. Gaja. Przyznaje też, że 30 lat temu twórcom łatwiej było zaistnieć w świecie sztuki, m.in. dzięki prężnie działającej Desie czy Cepelii, które zapewniały artystom odbiór ich prac. Nowi - żeby przebić się, muszą dzisiaj być ciągle w ruchu: jeździć na kiermasze, targi i pokazywać swoje rzeźby.

Spotkanie z sacrum

W zbiorze rzeźb, które mam okazję podziwiać z bliska, dominują postacie aniołów i świętych. Pierwszym rzutem oka rozpoznaję Krzysztofa niosącego na ramieniu małego Jezusa. Klucze są „wizytówką” dostojnego Piotra. Słomiane ule i pszczoły wskazują na Ambrożego. A jeleń z krzyżem w porożu pozwala domyślić się, że myśliwy obok to święty Hubert. Uwagę przyciąga Chrystus Frasobliwy - w wielu ujęciach, zróżnicowanej kolorystyce i wielkości. Chociaż siedzący w zadumie Zbawiciel jest bardzo popularnym motywem w ludowej sztuce polskiej, a jednak - jak przyznaje M. Gaja - w tym przypadku praca daje szczególny rodzaj satysfakcji, poczucie, że wykracza się poza artystyczne rzemiosło, dotykając sacrum.

Najbardziej imponują jednak sceny biblijne i szopki wykonane w jednym bloku drewna. To całościowe kompozycje, przypominające rzeźbione obrazy, w których elementy usytuowane są na kilku planach, a postaci osób, roślin czy zwierząt jakby wyrastają z kolejnych warstw drewna. Sprawiają też wrażenie bogatych - dzięki trosce o szczegóły, ale przede wszystkim kolorystyce polichromii. To ona nadaje rzeźbom ostateczny wyraz i charakter; nie sposób oprzeć się wrażeniu, że je dopełnia. Tu autor oddaje ukłon swojej żonie, bo to ona zajmuje się doborem barw i malowaniem. Tej sztuki uczyła się od swego taty, który swoje rzeźby kolorował. - Podobnie jak większość łukowskich artystów. To właśnie barwa jest wyróżnikiem tego rodzaju twórczości, którą określa się jako ludową - uściśla Czesława Gaja.

Krajobrazy sprzed lat

Obok rzeźb o tematyce sakralnej, sporą część zbiorów stanowią prace przedstawiające folklor polskiej wsi, także ten już rzadko spotykany: wesela, jarmarki, wiejskie kapele… Tematów nie brakuje, a sposób ujęcia podpowiada pani Czesława. - Tu nie ma matrycy, każda rzeźba jest niepowtarzalna - zaznacza. Na półkach aż gęsto jest od figurek żniwiarzy, kowali, kobiet w chustkach, grzybiarzy, pszczelarzy, itd. Część z nich trafi w końcu marca na wystawę organizowaną przez Miejsko-Gminny Ośrodek Kultury w Rykach. - Moim marzeniem jest taka mała galeria w domu, żeby można było na spokojnie usiąść, popatrzeć. Na pewno zaproszę panią na otwarcie - deklaruje artysta, nie kryjąc obaw, że reprezentuje ostatnie pokolenie, które wydało tak znaczną liczbę twórców. Bo, jak stwierdza, dzisiaj sztuka ludowa jest w odwrocie. Zmienia się również status twórcy - niestety na niekorzyść, ponieważ często stawia się go - np. zapraszając na kiermasze - na równi z producentem nalewek czy swojskich wędlin. Rzeźbiarstwo jeszcze się trzyma, m.in. dzięki kolekcjonerom, którzy zwykle gustują w jednym temacie, zbierając np. tylko anioły czy Adama i Ewę. Ten rodzaj rękodzieła uznawany jest także za dobry pomysł na prezent. Modna jest ponadto rzeźba plenerowa, czyli wysokie postacie figuralne, powstające zwykle podczas artystycznych spotkań organizowanych dla kilku - kilkunastu twórców. - To ogrom pracy i precyzji - podsumowuje efekt swego udziału w plenerze: dwumetrową figurę grzybiarza, powstałą w maju ubiegłego roku w ramach pleneru odbywającego się pod patronatem lokalnej Grupy Działania „Razem ku lepszej Przyszłości”.

Popularyzować, przekazać warsztat

Z myślą o popularyzowaniu rzeźbiarstwa powołano w 1994 r. przy Łukowskim Ośrodku Rzeźby Ludowej Szkółkę Rzeźbiarską. Jak mówi mój rozmówca, powstała w dobrym czasie dla sztuki ludowej, która w tych latach kwitła, m.in. za sprawą Stowarzyszenia Twórców Ludowych - pod którego pieczą działa łukowski ośrodek, wsparciu ministerstwa kultury i zainteresowaniu ginącymi zawodami. Nie było wtedy problemów ze zdobyciem środków na wyposażenie pracowni: specjalne stoły i narzędzia, a lokal zapewniła spółdzielnia mieszkaniowa. - Przez szkółkę, którą prowadzę wraz z Mieczysławem Zawadzkim, przeszły setki młodych ludzi. Dzisiaj chętnych do udziału w zajęciach też nie brakuje, chociaż mają one bardziej charakter warsztatów niż cyklicznych spotkań. Mamy grono zaprzyjaźnionych nauczycieli, którzy chcą, żeby pokazać uczniom, jak trzyma się dłuto, jak powstaje rzeźba. Nie potrafimy odmówić - tłumaczy sens przekazywania wiedzy, bo szeregi rzeźbiarzy z roku na rok się przerzedzają. Nadzieje, że dzięki temu tradycja jednak przetrwa, potwierdzają młodzi adepci rzeźbiarstwa. To tutaj zdobywali pierwsze szlify juniorzy: Łukasz Brelański i Mateusz Popławski, którzy zasilili szeregi łukowskiego oddziału STL w 2010 r.

Praktyczne pokazy rzeźbienia są dla M. Gai chlebem powszednim. W ramach zaproszeń do szkół, urządza krótkie wystawy swoich prac, połączone z pokazem rzeźbienia i komentarzem na temat tradycyjnej rzeźby ludowej. Prowadzone przez łukowskiego artystę warsztaty rzeźbiarskie „Ścieżki tradycji” w Warszawie w 2007 r. oraz w Lublinie w 2010 r. -w ramach Letniej Szkoły Rzeźby Ludowej przyciągnęły głównie pedagogów, pracowników ośrodków kultury i studentów. - Może ktoś jednak tego bakcyla połknie - zastanawia się z nadzieją, zwracając uwagę na szlachetność tych nauczycieli, którzy chcą wprowadzić uczniów w świat twórców, zachęcić do odnalezienia w sobie jakiegoś talentu.

Monika Lipińska 


Źródło artykułu